Nadszedł czas na zapowiedziany już niegdyś post o głowie jelenia z papier mache. Niniejszym oficjalnie informuję, że gotowa głowa już zawisła w honorowym miejscu - nad lustrem. Jeleń otrzymał imię Albert, teraz już mogę mu rano mówić "dzień dobry Albercie". Oczywiście nie obyło się bez ukochanych przeze mnie wściekłych kolorów. Sporo również czerni, która kontrastuje z białą ścianą. Albert lubi tęczowe kolory uznawane często za kobiece, lubi również damskie błyskotki. I ja to szanuję. Zobaczcie jak dumnie prezentuje swoją kolię.
Co do wykonania, muszę przyznać, że było trudniej niż przypuszczałam. Papier do decopatchu jest bardzo cieniutki i delikatny. Dobrze układa się na nierównym podłożu, jednak namoczony klejem bardzo łatwo się rozpada. Nie ma szans, żeby odkleić i ponownie przykleić ten sam kawałek. Poza tym, ten specjalny klej po pewnym czasie zastyga na palcach, tworząc pancerzyk uniemożliwiający zginanie stawów palcowych :) I trudno się zmywa. Ja niestety nie potrafię wykonywać precyzyjnych prac w rękawiczkach, nawet tych najcieńszych. Ale chyba będę musiała się przyzwyczaić.
Przy tej technice papier należy rwać na stosunkowo małe kawałki i stopniowo naklejać jeden przy drugim. Przy licznych wypukłościach Alberta było to pracochłonne. Niektóre elementy, w celu podkreślenia wzoru, wycięłam specjalnym nożykiem. Rogi zostały pomalowane farbą akrylową, a całość na koniec polakierowana. Przez cały czas używałam specjalnego płaskiego pędzelka średniej wielkości i kleju będącego zarazem lakierem. Kolia powstała z kolorowych płaskich kamyczków przyklejonych wyjątkowo trwałym klejem do drewna.
Plusem w tej technice jest to, że nawet jak coś nam nie wyjdzie, to można to po prostu zakleić kolejna warstwą. Chciałoby się rzec, że to taka metafora życia ;)
Dosyć teorii, czas na fakty:
I na koniec, dla przypomnienia, Albert w wersji sauté: