wtorek, 13 października 2015

"Zostaw pistolet, weź cannoli" czyli moje wspomnienia z Sycylii, część II



Zapraszam do obiecanej drugiej części mojej sycylijskiej przygody, a kto nie czytał pierwszej to można to nadrobić tutaj
Niestety, właśnie dobrnęłam do punktu, w którym nie wiem jak i od czego zacząć. Palermo. 

Nie potrafię opisać tego miasta. Tym bardziej, że spędziłam tam tylko jeden dzień. Jednak Palermo ma to do siebie, że pewnie i cały rok by nie wystarczył aby je poznać. Usiłuję teraz wyłowić z pamięci jakiś zarys, szkielet, znaleźć jakieś sensowne określenia, definicje. Jednak obrazy, dźwięki i zapachy mieszają się w jakąś psychodeliczną ruchomą mozaikę pełną kontrastów. I wcale nie chodzi o to, że minęło sporo czasu i pamięć płata mi figle. Pamiętam bowiem doskonale perełki architektury będące mieszanką wpływów bizantyjskich, arabskich i normańskich, ale tuż obok nich wyłania się obraz obskurnych, pokrytych liszajami zaniedbanych kamienic oraz betonowych osiedli na peryferiach. Słyszę dźwięki klaksonów, nawoływania sprzedawców, charakterystyczne stukanie barowych filiżanek, ale szybko rozpływają się one w nagłej, sennej i niewiarygodnej ciszy popołudniowej siesty. Zapach kawy, słodkości, oliwy, rozmaitych przypraw, perfum na półkach i perfum na skórze przechodniów miesza mi się z zapachem potu tych ostatnich, duszącym smrodem kurzu, spalin i butwiejących śmieci w kontenerach upchniętych w bocznych uliczkach. Ten ostatni odór zaczyna dominować wieczorem, gdy proces rozkładu jest już zaawansowany. Widzę bujną roślinność, kwiaty wszędzie, na skwerach, w klombach, w doniczkach, w parkach, rosną sobie w tym zgiełku w najlepsze, ignorując palące słońce. Z licznych, często prowizorycznych kapliczek patrzą na mnie święci i Maryjki, na nich kurz, a u ich stóp kwiaty. I śmieci. Nieruchomi święci i ciągle jadące samochody, bardzo dużo samochodów poruszających się w stylu konwulsyjnym. Na ulicach chaos, w głowie mam chaos. I to jest chyba klucz do zrozumienia Palermo: miasto chaosu, w dziwny sposób ujarzmianego od stuleci przez jakąś pierwotną siłę. Pomimo śródziemnomorskiej gorączki stoi nadal i ma się dobrze. Miasto fascynujące, nieoczywiście piękne i tajemnicze. Można się nim zachłysnąć już w pierwszych minutach. I tak było, gdy tylko wysiedliśmy z pociągu na Stazione di Palermo Centrale. Mieliśmy oczywiście jakiś ogólny plan zwiedzania, ale jak zwykle, postanowiliśmy się ponieść odczuciom i intuicji. Udało nam się zobaczyć m.in. to, co ukazują poniższe zdjęcia.

Widok na katedrę i na Monti di Palermo

Jedna z uliczek starego miasta, targowisko Ballaro' i palermitański mural 

Ulice w centrum oraz inna część targowiska

Palermo wieczorową porą. Boczna uliczka, dwa ujęcia placu Quattro Canti oraz Matka Boska od Śmieci
Palermo wieczorem raz jeszcze. Piazza dei Quattro Canti, mroczny kościół znajdujący się na tym placu i jedna z głównych ulic miasta.
Fragment katedry, symbol Królestwa Obojga Sycylii oraz jeden z okazów w ogrodzie botanicznym
Ogrodu botanicznego ciąg dalszy. Piękne miejsce, istnieje już od 1795 roku i może się poszczycić zbiorem ok. 12 tys. gatunków roślin. Szkoda, że jest trochę zaniedbany. 

Ogród botaniczny, po lewej budynek Gymnasium, które było siedzibą Królewskiej Szkoły Botanicznej, biblioteki, zielnika i gabinetu dyrekcji. Po prawej gigantyczne bambusy.
Dotarliśmy jeszcze do jednego niezwykłego miejsca w Palermo, którego zdjęć jednak nie zamieszczę, bo zastosowałam się do obowiązującego tam zakazu fotografowania. Chodzi o katakumby Kapucynów. To swoisty cmentarz w podziemiach, gdzie zgromadzono około osiem tysięcy zmumifikowanych zwłok. Wiele z nich wystawionych jest na widok publiczny. Wizyta w tym makabrycznym muzeum to obcowanie ze śmiercią oko w oko, bolesne przypomnienie o przemijaniu i nieuchronności jedynej rzeczy, która spotka wszystkich, bez względu na wierzenia, poglądy czy status społeczny... Proces naturalnej mumifikacji zwłok w katakumbach został odkryty przez przypadek, kiedy to w 1534 r. kapucyńscy zakonnicy ze zdziwieniem stwierdzili, że ciała pochowanych współbraci nie ulegają rozkładowi. Oczywiście uznano to za cud, a tak naprawdę przyczynił się do tego panujący tam mikroklimat i brak dostępu powietrza. Od tamtej pory niemal każdy mieszkaniec Palermo zapragnął pochować swoich bliskich w katakumbach. Mozliwość oglądania ich w niemalże nienaruszonym stanie jeszcze długo po śmierci była chyba dla nich ukojeniem po stracie, inaczej tego nie potrafię wytłumaczyć... Z czasem zaczęto mumifikowac zwłoki z pomocą rozmaitych substancji, stąd jedne ciała są lepiej, a inne gorzej zachowane. Oficjalne zamknięcie katakumb miało miejsce w 1882 roku, jednak ostatnie osoby, w tym słynną dwuletnią Rozalię Lombardo, pochowano tam jeszcze na początku XXw. Wydaje się, że katakumby zawsze były dla mieszkańców Palermo zwykłym cmentarzem, a pochowanie tam swoich bliskich stanowiło o prestiżu danej rodziny. Kapucyni stworzyli na wzór palermitańskich katakumb inne podziemne nekropolie. Jedna z nich znajduje się m.in. w miasteczku Savoca. My również postanowilismy się udac do Savoca, jednak z całkiem innego powodu...
Nadeszła pora na osobiste wyznanie. Kocham miłością absolutną adaptację filmową Ojca Chrzestnego. Podczas gdy inne tzw. kultowe dzieła kina amerykańskiego kompletnie mnie nie ruszają (dla mnie Bondy, Supermeny czy inni gwiezdni wojownicy mogłiby nie istnieć), Ojca Chrzestnego uwielbiam. Nie mogłam zatem nie zobaczyć miejsc, w których kręcono niektóre sceny, zwłaszcza będąc tak blisko! I było to naprawdę dla mnie wielkie przeżycie. Wiem, trochę śmieszne. Jednak gdy trzymałam filiżankę z espresso w słynnym barze, to aż drżały mi ręce (a może to kawa była taka mocna).

Savoca. Kościół, w którym młody Michael Corleone wziął ślub z Apolonią oraz Bar VItelli, gdzie kręcono jedną ze scen.

Savoca. "Zostaw pistolet, weź cannoli".... Te z Baru Vitelli nie były najgorsze, ale to nie to samo co mesyńskie

Savoca. "Pomnik" Coppoli przed barem i wnętrze tego przybytku, wszystko w filmowym klimacie

Sporo emocji dostarczyła nam też wizyta w zamku w Caccamo. To niezbyt uczęszczane przez turystów miasteczko w górach, liczące zaledwie 9 tys. mieszkańców. Nad miasteczkiem góruje zamek, w którym według zapewnień mieszkańców i pań z zamkowej kasy biletowej, straszy. Można tam spotkać ducha barona Bonello, który zmarł w wyniku tortur w zamkowych lochach, do tej pory szuka zemsty na swych oprawcach. Po zamku błąka się również duch mniszki, która została zamknięta w klasztorze wbrew swojej woli przez ojca, bo chciała poslubić niższego stanem żołnierza. Ciekawe są zamkowe lochy, ich ściany pokryte są rysunkami skazanych, i wciąż są tam ciała zamurowanych żywcem. 

Zamek w Caccamo, zabytkowa posadzka przypominająca o czasach jego świetności oraz opuszczony szpital w miasteczku.

Widok na miasteczko Caccamo pogrążone w popołudniowym letargu, oraz widoki z tarasu widokowego.
Jak widać Sycylia to nie tylko plaże, lody i zimne piwo Messina. Chociaż i te punkty gościły często w naszym wakacyjnym grafiku. Myślę jednak, że naprawdę warto wybrać się w głąb wyspy, wysoko, i spojrzeć na nią z innej perspektywy. Na zakończenie zatem jeszcze jedno górskie miasteczko w prowincji Palermo. Castelbuono. Niezwykle urokliwe, idealne na popołudniową kawę i kawałek tradycyjnego drożdzowego ciasta panettone. Co prawda we Włoszech jest to specjał kojarzony z okresem bożonarodzeniowym, jednak w Castelbuono panettone je się przez cały rok. Istnieje tam bowiem rodzinna cukiernia słynna na całym świecie z jego wyrobu. Oprócz panettone można (trzeba!) tam kupić różnego rodzaju kremy do smarowania owego ciasta (na zwykłej bułce teź smakują wysmienicie) w różnych smakach: pistacjowym, migdałowym, kawowym, o smaku manny itd. Wszystko domowej produkcji. Uwierzcie, nutella przy nich to słabizna. 

Dzwonnica w Castelbuono. Logo cukierni Fiasconaro do zapamiętania. Zdjęcie panettone zapożyczyłam ze strony cukierni, bo swoje zeżarłam zanim zdążyłam sfotografować.

Na tym kończy się moja sycylijska opowieść. Jak zwykle potraktowałam temat bardzo wybiórczo i subiektywnie, ale przecież blog to nie przewodnik :) Jeśli ktos nadal jest niezdecydowany czy Sycylię odwiedzić, przytoczę anegdotę, którą z duma opowiadają sami Sycylijczycy. Otóż gdy Bóg stworzył Ziemię, tak bardzo mu się ona spodobała, że ją ucałował. W miejscu pocałunku powstała właśnie Sycylia, o czym świadczy jej charakterystyczny kształt. Kto nie chciałby zobaczyć miejsca będącego pocałunkiem Boga?;)
Bardzo przyjemnie było powspominać, aż cieplej mi się zrobiło, i jeśli wytrwaliście ze mną do tego momentu, to bardzo mi miło. Do następnego!

8 komentarzy:

  1. Świetne zdjęcia i wspaniale opisane miejsca. Widać, że naprawdę kochasz ten zakątek świata. Gratuluję pióra i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Fakt, mogłabym tam wracać bez końca i nigdy mi się nie znudzi....

      Usuń
  2. Przepiękna jest Twoja opowieść , przeczytałam też część pierwszą :) Widać że miałaś bardzo udany wyjazd. Zdjęcia piękne, ja jeszcze nie byłam w tej części świata ,ale po tak pięknym opisie chętnie bym się wybrała :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za miłe słowa. Pojechać tam naprawdę warto, jeśli się zdecydujesz, służę praktycznymi radami;)

      Usuń
  3. Przepiękna :) mam nadzieję że kiedyś będę mogła zobaczyć ją na żywo :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzymam kciuki, żeby się udało. Naprawdę niesamowite miejsce.

      Usuń
  4. Miałam okazję spróbować panettone- delicje. Takiego ciasta drożdżowego więcej nie jadłam. Polecam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też je bardzo lubię, ostatnio kupiłam w supermakecie, jakiejs popularnej marki, i też było dobre. Oprócz smaku dobre w nim też jest to, że jest bardzo długo świeże.

      Usuń

Będzie mi miło, jeśli zostawisz komentarz :)