wtorek, 11 sierpnia 2015

Lekcje cierpliwości



Jak się zapewne domyślają osoby tu zaglądające (o ile jeszcze takowe są...), cisza spowodowana była tym, iż pochłonęła mnie bez reszty czarna, żarłoczna i niebezpieczna dziura zwana remontem. Niedawno mnie wypluła (prace zwolniły, ale oczywiście to nie koniec), i wiem, że dziura czycha na mnie znowu, jednak poczułam potrzebę zdania relacji z tego, co działo się do tej pory. Robię to również dla siebie, cykl remontowych postów będzie swego rodzaju "dziennikiem budowy". 
Właściwie to nie wiem, czy znam odpowiedź na pytanie zawarte w podtytule, nie wiem, czy przypadkiem jednak przez ten remont nie zwariowałam, wszak wariaci nie zdają sobie sprawy, że są wariatami.... Jedno jest pewne: te długie tygodnie ciężkiej pracy nauczyły mnie pokory i cierpliwości. Efekty pracy są w większości zadowalające, lecz nierzadko odbiegają od pierwotnej wizji, i są wypadkową kompromisów i stanu konta bankowego. 
Udało mi się również wyodrębnić kilka zasad, które pomagają jako tako to zdrowie psychiczne oszczędzić (w sferze zdrowia fizycznego, przyznaję, poległam). Oto one, może się komuś z Was przydadzą.



1. Nie przejmuj się zbytnio porażkami. One są nieuniknione i zdarzą się nawet największym perfekcjonistom. Nie ukrywam, że bardzo pomogły mi słowa stylistki Hilary Robertson, które stały się dla mnie i męża swoistym mottem na czas remontu:

"Nigdy nie uważałam niedoskonałości za fiasko. Najciekawsze wnętrza rodzą się zwykle w efekcie jakiejś katastrofy."


Motto zostało zapisane kredą na lodówce, i pokazujemy je sobie ilekroć coś idzie nie do końca po naszej myśli. Pomaga.

2. Nie wyznaczaj sobie mało realistycznych terminów. Każdy kto przeżyl remont wie, że NIGDY nie kończy się on dokładnie w planowanym terminie. Z powodu różnych czynników koniec prac oddala się. Dlatego tak często mam ochotę udusić gołymi rękami osobę pytającą "kiedy skończycie swój remont". Mam wrażenie, że im bardziej się śpieszymy, tym więcej przeszkód na drodze do celu się pojawia. Wiadomo, że jakiś plan prac musi być, inaczej byłby totalny chaos. Jednak przestaliśmy wyznaczać sobie konkretne daty, robimy ile możemy. Tym bardziej, że jakieś 90% prac wykonywaliśmy do tej pory sami (czasem z doraźną pomocą znajomych, którym jesteśmy niezmiernie wdzięczni).

3. Szukaj aż znajdziesz. Remont to również niekończące się przekopywanie Internetu. To dziesiątki zarwanych nocy w poszukiwaniu wymarzonej lampy/ klamki/ wanny/ lustra (niepotrzebne skreślić), godziny spędzone na forach budowlanych, setki maili do producentów. Jestem od dziecka osobą wybitnie upartą, jak coś sobie obmyślę, to tak ma być. Z satysfakcją stwierdzam, że mój upór wreszcie na coś się przydał. Większość rzeczy spełniających kryteria zgodności z moją wizją wnętrza i w cenie niekoniecznie pzyprawiającej o zawał serca, udało mi się znaleźć. Fakt, na niektórych rzeczach nie oszczędzaliśmy, ale mamy nadzieję, że dzięki temu posłużą nam dłużej i będą cieszyć oko. Bo lubimy jak jest ŁADNIE :) W Niemczech zaobserwowałam pewien problem, jeśli chodzi o niektóre materiały wykończeniowe. Są rzeczy łatwo dostępne i tanie, jednak ich "taniość" i kiepska jakość aż bije po oczach. Potem jest ogromna przepaść i mamy towary luksusowe o pięknym dizajnie i w świetnej jakości, jednak patrząc na ich ceny zastanawiamy się, czy tam jest na pewno tyle zer ile widzimy, czy nam się mieni w oczach. Naprawdę trudno znaleźć jest coś "pośrodku". I tak np. koszt jednej PRZYZWOITEJ, nie jakiejś tam wyjątkowej klamki wewnętrznej, która pasowała względnie do mojej koncepcji to ok. 150 Eur. A szukałam klamek dość masywnych, czarnych matowych, z długim szyldem, względnie prostych, klasycznych, z lekką nutą vintage. No i znalazłam, ale w Polsce. Cena ok.60 PLN za sztukę. Analogicznie, kafelki mamy z Hiszpanii, umywalkę z Meksyku, a część armatury z Chorwacji :). Nie można się poddawać w poszukiwaniach i nie zniechęcać się ceną, tylko szukać tańszego źródła, czytać opinie, porównywać. I nie żałować na to nieprzespanych nocy.

4. Mierz siły na zamiary. Brzmi banalnie, i wydaje się oczywiste, jednak ja swoje siły fizyczne przeceniłam i remont odbił się na swoim zdrowiu. Od zawsze walczę ze stereotypem słabej kobiety (w sensie fizycznym), mimozy co to boi się ubrudzić a na widok wiertarki blednie, jednak teraz stwierdziłam, że ładowanie gruzu czy noszenie bardzo ciężkich przedmiotów lepiej rzeczywiście zostawić facetom. Pracowaliśmy fizycznie non-stop od świtu do zmierzchu przez kilka tygodni, ale przyszedł czas, że nasze ciała odmówiły posłuszeństwa. I dlatego od tej pory będzie wolniej...

A czego udało nam się do tej pory dokonać? Po pierwsze udało się całkowicie zdemolować i zdemontować niektóre pomieszczenia. Niektóre, ponieważ niestety w trakcie remontu, musieliśmy tam również jakoś mieszkać... Na początku nawet była frajda, ale potem stwerdziłam, że spędzanie długich godzin w pomieszczeniu ze starą, namoczoną, śmierdzącą tapetą, która nie chce się od razu zedrzeć ze ściany, nie jest wcale takie zabawne... Na zdarcie czekały też urocze panele, pod którymi odkryliśmy warstwę kolejnej brunatnej wykładzinki, konkurującej zapachem ze wspomnianą tapetą....

Największym wyzwaniem jednak była (i jest nadal) łazienka. Postanowiliśmy połączyć ze sobą dwa klaustrofobiczne pomieszczenia, łazienkę i toaletę poprzez wyburzenie dzielącej je ściany. Niewątpliwym, i chyba jedynym atutem tych pomieszczeń były okna. Zwróćcie uwagę na gustowną wannę i umywalkę w kolorze szarym w łazience oraz białe kafle do sufitu w toalecie w stylu rzeźni.




Poza tym, przedpokój tworzył wcześniej dziwną wnękę prowadzącą do drzwi łazienki i toalety, co było marnotrastwem przestrzeni (widać na planie poniżej). 




Postanowiliśmy więc drzwi do nowej łazienki przesunąć, wstawiając je wraz z fragmentem nowej ściany równo z przedpokojem.  




Dzięki naszej decyzji uzyskaliśmy sporo przestrzeni, i powstał można by szumnie rzec pokój kąpielowy o powierzchni 9m2 z dwoma oknami i dużą ilością dziennego światła. Demolka przeprowadzona z ogromną pomocą przyjaciela trwała tydzień, zwieńczona została wywiezieniem 3 ton gruzu (z takiej małej ścianki!!!!!) kolejną toną pyłu w pozostałych pomieszczeniach oraz szczerym "podziwem" dla umięjętności partaczenia działających tu wiele lat przed nami "fachowców". Okazało się, że zarówno poziomy podłóg, jak i sufitów w poszczególnych pomieszczeniach znacznie różnią się między sobą. O ile z podłogą można było sobie w miarę szybko poradzić (niech żyje wylewka poziomująca), to sufit wymagał całkowitej rozbiórki (czego początkowo chcieliśmy bardzo uniknąć). To oczywiście znacznie wydłużyło czas remontu łazienki. Przez parę tygodni żyliśmy niczym mieszkańcy boliwijskiej faveli. Bardzo długo funkcjonowaliśmy z łazienką bez drzwi. Ciekawe doświadczenie...




A jak jest dziś? Cóż, sufit po dziś dzień nie został dokończony, ponieważ najpierw mąż musi się uporać z przerobieniem absurdalnej instalacji elektrycznej. Na szczęście, to jego specjalność :) Ściany również czekają na wykończenie, czyli na pokrycie ich specjalnym, lakierowanym wodoodpornym betonem. Kafelek, ku mojej radości, na ścianach nie będzie!:) Zrobiona jest też podłoga: wymarzone przez mnie i przeklęte przez męża (który je kładł) czarne kafelki heksagony z grafitową fugą. Zainstalowane są wanna wolnostojąca, bidet i kibelek. Prysznica i umywalki wciąż brak. Są też światła, dużo różnych świateł!!:) Łazienka w docelowej postaci będzie stanowić mieszankę stylu vintage, z industrialnymi i nowoczesnymi dodatkami  (lampy, meble) i szczyptą orientu. Kolory stonowane (dominująca biel, czerń i szarość), ale za to kontrastujące faktury (beton, konsola pod umywalkę na wysoki połysk, matowe kafle, połyskujący chrom). Czyli będzie jak lubię: pomieszane stare z nowym i generalnie "niełazienkowo".
Poniżej maleńki wycinek i zapowiedź tego, co nastąpi :)
Wciąż szukam lustra. Sugestie mile widziane.





I na koniec migawki z przedpokoju. Daruję już zdjęcia przed, bo to nie było nic ciekawego. Podobnie jak inne pomieszczenia przedpokój wymagał zdarcia tapet, którymi oklejony był również sufit, starej podłogi, wyrównania i pomalowania ścian, zainstalowania nowych źródeł światła. Bazę w całym mieszkaniu, prócz łazienki stanowi głównie biel, przy której będzie można poszaleć z innymi kolorami.





I efekty naszej pracy. Nie chcieliśmy przedpokoju zagracać, dlatego meble ograniczone do minimum (tylko szafka na buty, a nad nią zawiśnie w przyszłości półka). Nad drzwiami z łazienki nasza duma, czyli niby-świetlik wpuszczający do przedpokoju trochę naturalnego światła. Jedyna ozdoba to miedziane lampy. Na szczęście oboje lampy uwielbiamy i już w sklepie wiedzieliśmy, że albo trzy albo żadna :) Wkrótce pojawi się na ścianie jakiś obrazek czy fotografia... najpierw muszę oswoić się z nową przestrzenią. Drzwi wejściowe, pomalowane doraźnie na biało, żeby nie straszyły, też zapewne doczekają się wymiany. Póki co, kompromisy........





To tyle na dziś. Już niebawem ciąg dalszy. Piszcie jeśli macie jakieś pytania. Pozdrawiam ciepło.

5 komentarzy:

  1. Bentornata!!!
    Z calą pewnością mogę potwierdzić, że są osoby tu zagladające... :-). Dziękuję za pouczające wskazówki dotyczace cierpliwości podczas remontu mieszkania, aczkolwiek te można zastosować w różnych sytuacjach...Cieszę, że nareszcie zobaczyłam efekty Waszej intensywnej pracy i gratuluję Wam postępów! Oby, tak dalej! Nie tylko sztuka i wiedza, ale także cierpliwość musi być częścią dzieła - Johann Wolfgang Goethe.
    Un abbraccio forte!

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratuluję pomysłów!!! Trzymam kciuki. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Super, też zamierzam zrobić świetliki w drzwiach które wychodzą na przedpokój. Napisz czy dodatków zamawiałaś je u stolarza, czy były od razu z drzwiami. Ja mam dom dopiero co wybudowany i na razie drzwi brak:) I prawde mówiąc nie wiem jak się za ten temat zabrac bo drzwi ze świetlikami będę potrzebowała około 3 sztuk :)
    Pozdrawiam
    Uśmiechnięta

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, ten świetlik to był trochę eksperyment, samodzielnie robiony :) składa się z gładkich luksferów, wszystko zamocowane jest na konstrukcji będącej połączeniem drewna, zaprawy i płyty. Jesteśmy zadowoleni z efektu, chociaż te od stolarza tez z pewnością byłyby super, ale niestety sporo kosztują... Pozdrawiam!

      Usuń

Będzie mi miło, jeśli zostawisz komentarz :)