Ulewa za ulewą. Wiecznie załzawione niebo. Szarpane wiatrem drzewa i rośliny na balkonie. Mokra, obślizgła szarość. Niby taka kolej rzeczy, niby nie ma co narzekać, bo lato mieliśmy piękne, jednak zawsze tak szybko zaczynamy tęsknic za słońcem.........
W związku z tym chciałabym podzielić się z Wami moją fascynacją, która kojarzy się ze słońcem. Muzyka reggae. Dla tych, którzy niespecjalnie mieli okazję się z nią zetknąć, zaznaczam, że to nie tylko Bob Marley i chmura dymu z konopi indyjskich. To cała masa rozmaitych wykonawców rozsianych po całym świecie, mniej lub bardziej inspirujących się Bobem i śpiewających w różnych językach. Dla jednych reggae to po prostu "bujające" rytmy, dla innych sposób życia, duchowe doznania. Nie będę Wam tu przedstawiać całej historii rastafarianizmu, bo dla niektórych może być to nużące. Napiszę krótko czym jest ta muzyka dla mnie.
Reggae to wyzwalacz pozytywnych emocji i uśmiechu na twarzy. Nawet jeśli czasem teksty traktują o poważnych sprawach, ta muzyka wpływa na sposób myślenia. Pozytywnego rzecz jasna. Albo do tego myślenia po prostu skłania, pobudza do refleksji. A wszystko bez pośpiechu, w miarowym rytmie, powoli się zaczyna układać.... Oczywiście, reggae nie rozwiązuje moich problemów, bądźmy realistami, ale ZAWSZE poprawia mi humor. Przy reggae świetnie się relaksuje, gotuje i prowadzi samochód. Jest jeszcze specjalna odmiana, tzw. "romantic reggae", idealna do...no wiecie czego ;)
W domu zazwyczaj słuchamy z mężem muzyki z winylowych płyt, jednak oczywiście nic nie zastąpi muzyki na żywo. A gdzie najlepiej doświadczyć pozytywnych wibracji i w kilka dni usłyszeć live najulubieńsze utwory? Oczywiście na festiwalu reggae.
W lipcu tego roku wybraliśmy się na jeden z największych w Europie festiwali tego typu. Summerjam Festival w Kolonii, nad jeziorem Fühlinger. To była już 28 edycja. Ogromny obszar, mnóstwo zieleni, pośrodku jeziora wyspa, a na niej festiwalowe sceny. Muzyka przyciągnęła morze kolorowych i uśmiechniętych ludzi z całego świata. Noclegi na polu namiotowym były nieco hardkorowe, cóż, nie było mowy o spaniu...do 5 rano grali na bębnach, a od 6 już budziły się dzieci (tak, przyjeżdżają tam całe rodziny). Jeśli chodzi o warunki sanitarne, to tez pozostawiały czasem wiele do życzenia, ale to "urok" wszystkich dużych festiwali. Duże odległości (w km) sprawiały, że pójście pod prysznic zajmowało nam ok. 3 godzin :) Trzeba było dojść, odstać w kolejce po żeton, odstać w kolejce pod prysznic, wyszorować się i wrócić. Ale przecież i tak nam się nigdzie nie śpieszyło. Czas w kolejkach umilała nam muzyka i słońce, które przez całe trzy dni dopisało. Reszta była w zasięgu ręki: pyszne i niedrogie jedzenie (kuchnie świata), wybór trunków i innych mniej lub bardziej legalnych używek.... Właściwie, nie licząc dzieci, może jakieś 5% spotykanych osób było całkowicie trzeźwych, ale co ciekawe, ani razu nie zauważyłam, aby ktoś zachowywał się agresywnie. Zresztą, cały czas czuwała ochrona i policja, ale nie widziałam ich w akcji.
Oczywiście główną rolę w tym przedstawieniu grała MUZYKA. Koncerty odbywały się w miarę punktualnie, i niestety zdarzało się, że w tym samym czasie na różnych scenach grali wykonawcy, których chcieliśmy zobaczyć. Wtedy pozostawał nam bieg z przeszkodami w tłumie, od jednej sceny do drugiej. Trudno powiedzieć, który koncert podobał mi się najbardziej, to zawsze jest niesamowite uczucie, gdy słyszy się ulubione kawałki na żywo. Na pewno wzruszył mnie występ Morgan Heritage, ale nie zapomnę też Juniora Kelly, Romaina Virgo, czy Tarrusa Rileya. Gwiazdą był niewątpliwie Gentleman, bardzo go w Kolonii kochają, a on o tym wie:) Ale fakt, dał z siebie wszystko. Dobry koncert dał również Alborosie, jednak kompletnie nie ruszył mnie Snoop Lion. Ok, dość tej wyliczanki, pora na zdjęcia!
|
Summerjam - jedna, niekończąca się impreza.... |
|
"Zakaz biwakowania w lesie" - nikt się nie przejmował ani zakazami, ani ich egzekwowaniem.
|
|
Jedna z uroczych "restauracji" z afrykańskim żarciem gotowanym przez prawdziwą afrykańską Big Mamę
|
|
Scena główna: występ Alborosiego
|
|
Flaga Ghany na pierwszym planie. Była też z Polski, gdzieś pod sceną, tutaj się akurat schowała.
|
|
Junior Kelly - naprawdę świetny dynamiczny koncert.
|
|
Kolory zielony, żółty (pierwotnie złoty) i czerwony (czasem też z dodatkiem czarnego) to jedne z najbardziej znanych symboli rasta. Według jednych nawiązują do barw flagi Etiopii i symbolizują lojalność rastafarian w stosunku do etiopskiego państwa pod panowaniem króla Selassie. Inni twierdza, iż czerwony jest symbolem krwi przelanej przez afrykańskich męczenników, złoty - bogactwa tego kontynentu, a zielony - natury, z która każdy rastafarianin czuje się związany. Niestety sądząc po ilości śmieci produkowanych i zostawianych byle gdzie przez niektórych uczestników festiwalu śmiem wątpić w tą ostatnią teorię.
|
|
Niezmordowani selektas z Roots Center: muzyka grała tam 24h/dobę
|
|
No i my we własnej osobie :) zdjęcie zrobione przez festiwalowego fotografa...
|
Chcemy wrócić tam w przyszłym roku. I polecam tego typu imprezy z całego serca. Tysiące rąk w górze klaszczących w jednym rytmie..... przez moment czuje się, że chyba jeszcze z nami ludźmi nie jest tak źle.....
Nie każdy lubi muzykę reggae. Ja lubię. Zazdroszczę pobytu na imprezie. Pozdrawiam serdecznie i kolorowo.
OdpowiedzUsuńFestiwal był super, mam nadzieje, że jeszcze kiedyś uda nam się na niego pojechać. No chyba, że następnym razem na Jamajkę :)))
Usuń